Pucki Dzień Kapra jest w naszym dorocznym harmonogramie od 5 lat. Od
wydarzeń osadzonych mocno w historii, podczas których historyczna
poprawność jest dla nas bardzo istotna, ta impreza nieco odbiega. Ale,
jej specyfika, bardziej może przypominająca cospley „piratów z Karaibów’
ma swój urok. Sami nazywamy tą imprezę „Kaszubami z Karaibów”. Jednak
atmosfera jaką stwarzają organizatorzy i mieszkańcy Pucka powodują, że
wracamy do niego z chęcią. Taka chwila oddechu przed kolejnymi stricte
historycznymi imprezami.
Nasze obozowisko rozbiliśmy na zielonej
plaży nad Zatoka Pucką. Obok nas ulokowały się stanowiska z „ginącymi
zawodami”, na scenie przygrywał zespół szantowy. Kapral Malina zaczął
okopywać swoje stanowisko strzeleckie na wieczorna bitwę.
Odwiedzili nas przyjaciele z Konfederacji Tomahawki i Muszkiety, miał to być ich niedzielny wypad do Pucka. Ale jak to w naszej bandzie bywa zaraza znalazło się coś do ubrania i po chwili biegali w „kapersko-pirackich” klimatach razem z nami.
Imprezę rozpoczęła parada przez miasto, która zawitała w porcie a potem przeszła z powrotem na plażę. Tam dokonaliśmy podziału na załogę „desantową” i „obrońców” Pucka. Wsparciem tych ostatnim był nasz garnizonowy moździerz.
Ekipa desantowa udała się do mariny gdzie zaokrętowała się na przepiękną pucką Pomerankę. Klasyczną dla tego rejonu łódź rybacką. Pomeranki swoją konstrukcją przypominają dawne łodzie Słowian i Wikingów, mają małe zanurzenie i dość szerokie pokłady, dzięki wyciąganemu mieczowi można nimi wpłynąć na plażę. Jednak tym razem plan był inny. Ośmioosobowa załoga abordażowa dociążyła nieźle naszą jednostkę, wyszliśmy jednak na zatokę i powoli zaczęliśmy kierować się w kierunku brzegu. Mniej więcej w odległości 200 metrów oddaliśmy pierwsze strzały na co odpowiedział nam moździerz, dało się zauważyć bieganinę pośród obrońców, nerwowo ładowali broń. Prąd zaczął nas nieco znosić z kierunku ataku ale nasz szyper dzielnie wyszedł z opresji. Kilkadziesiąt metrów od brzegu po kolei przeskoczyliśmy przez burty do wody cały czas prowadząc ostrzał. Wróg ciągle nas ostrzeliwał. Gdy ładownice stały się puste rzuciliśmy się do szturmu, ginąc z honorem na puckiej plaży. Tradycji stało się za dość i Puck ponownie został obroniony!
Za rok z chęcią wrócimy powrócimy do Pucka. Odetchnąć nieco od mundurów, strojów mieszczan i choć na jedne dzień stać się „Kaszubami z Karaibów”
Odwiedzili nas przyjaciele z Konfederacji Tomahawki i Muszkiety, miał to być ich niedzielny wypad do Pucka. Ale jak to w naszej bandzie bywa zaraza znalazło się coś do ubrania i po chwili biegali w „kapersko-pirackich” klimatach razem z nami.
Imprezę rozpoczęła parada przez miasto, która zawitała w porcie a potem przeszła z powrotem na plażę. Tam dokonaliśmy podziału na załogę „desantową” i „obrońców” Pucka. Wsparciem tych ostatnim był nasz garnizonowy moździerz.
Ekipa desantowa udała się do mariny gdzie zaokrętowała się na przepiękną pucką Pomerankę. Klasyczną dla tego rejonu łódź rybacką. Pomeranki swoją konstrukcją przypominają dawne łodzie Słowian i Wikingów, mają małe zanurzenie i dość szerokie pokłady, dzięki wyciąganemu mieczowi można nimi wpłynąć na plażę. Jednak tym razem plan był inny. Ośmioosobowa załoga abordażowa dociążyła nieźle naszą jednostkę, wyszliśmy jednak na zatokę i powoli zaczęliśmy kierować się w kierunku brzegu. Mniej więcej w odległości 200 metrów oddaliśmy pierwsze strzały na co odpowiedział nam moździerz, dało się zauważyć bieganinę pośród obrońców, nerwowo ładowali broń. Prąd zaczął nas nieco znosić z kierunku ataku ale nasz szyper dzielnie wyszedł z opresji. Kilkadziesiąt metrów od brzegu po kolei przeskoczyliśmy przez burty do wody cały czas prowadząc ostrzał. Wróg ciągle nas ostrzeliwał. Gdy ładownice stały się puste rzuciliśmy się do szturmu, ginąc z honorem na puckiej plaży. Tradycji stało się za dość i Puck ponownie został obroniony!
Za rok z chęcią wrócimy powrócimy do Pucka. Odetchnąć nieco od mundurów, strojów mieszczan i choć na jedne dzień stać się „Kaszubami z Karaibów”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz